- Ona się budzi! - krzyknął jeden z lekarzy. Zaraz łóżko Tamy zasłoniła mi chorda medyków ze strzykawkami w łapach i innymi narzędziami w pyskach. Główny uzdrowiciel przepchał się w stronę Luny.
- Niebywałe - stwierdził, mierząc puls mojej ukochanej. Ona, jeszcze senna, badała wzrokiem pomieszczenie. W końcu odeszli.
- Zakładam, że nie umarłam - uśmiechnęła się. Pokręciłem głową i podszedłem do niej -Ile spałam?
- Całą dobę. Wszescy myśleliśmy, że to śpiączka - polizałem ją.
- Co z nimi?! Z moimi szczeniaczkami?! - krzyknęła.
- Pięć. Najmłodsze nie przeżyło.
Położyła głowę na posłaniu i nałkała.
Tamartha?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz